U Kaszubów na Gochach?
Na ekranach polskich kin pojawił się
przesympatyczny film pt. U Pana Boga w ogródku w reżyserii Jacka Bromskiego - ciepła opowieść o życiu
i problemach małej miejscowości na białostocczyźnie. Film - choć utrzymany w konwencji komedii - dotyka
też spraw niezwykle istotnych, zadając pytania o odpowiedzialność za podejmowane decyzje, uświadamia
dalekosiężne konsekwencje podejmowanych wyborów, zwłaszcza przez ludzi władzy.
Jednym bowiem z centralnych motywów jest problem budowy
w miejscowości hipermarketu, o którym wszyscy wiedzą, że nie przyniesie korzyści, że zburzy dotychczasowy
porządek i spokój. Mimo to w trakcie głosowania przez radę gminy fatalny wniosek przechodzi, gdyż inwestor
rozdał każdemu radnemu jakieś gadżety, miedzy innymi suszarkę do włosów. Oczywiście w filmie - dzięki
żywiołowej reakcji miejscowej ludności - wszystko kończy się szczęśliwie, ale, niestety, w życiu nie
zawsze tak bywa...
Przedstawiona w filmie sytuacja jako żywo przywodzi na
myśl problemy pojawiające się w pismach starożytnych greckich pisarzy, próbujących wypracować idealną
formę zarządzania państwem.
Pierwsza sprawa to problem relacji sprawującego władzę
do tego, z mandatu którego ją sprawuje. Czy polityk ma prawo podejmować decyzje sprzeczne z interesami
i wolą swoich wyborców? Już starożytni twierdzili, że nie! Sprawę stawiali bardziej skrajnie, niż ma
to miejsce dziś. Sprawujący rządy, wybrany przez lud, zobowiązany był do realizacji swego programu
wyborczego, dzięki któremu wygrał. Będąc zaś przedstawicielem określonej grupy wyborców ich poglądy
miał reprezentować, nie swoje. Kategorię przekupstwa, korumpowania sprawujących władzę, karano śmiercią.
Filmowi radni więc w tym kontekście straciliby życie, sprzedając dobro swych wyborców. Chociaż nikt
nie wyciągnął wobec nich żadnych konsekwencji, pozostaje jeszcze sprawa sumienia, uczciwości wobec
swoich wyborców i samego siebie.
W starożytnej Grecji polityk, który sprzeniewierzył się
interesowi publicznemu, raczej nie miał szans na ponowny wybór. A jeżeli okazał się szczególnie szkodliwy,
groziło mu wygnanie z państwa (w wyniku tzw. sądów skorupkowych). I w tej kwestii nie jest dziś tak
restrykcyjnie. Człowiek jednak niekoniecznie musi opuścić swój kraj, by skazać się na samotność, brak
akceptacji, społeczną alienację i pogardę ze strony współziomków. Wystarczy, że okaże się nieuczciwy,
że oszuka, zdradzi, że zawiedzie pokładane w nim zaufanie, że sprzeda swych wyborców za prywatne korzyści.
Czy warto?
Jeszcze jeden ciekawy grecko-filmowy problem to kwestia
kontroli sprawujących władzę przez wyborców. W filmie, wbrew decyzji rady, mieszkańcy występują przeciwko
budowie, ratując swój świat, swój spokój i harmonię życia. Wyborcy muszą reagować - zgodą lub sprzeciwem
przeciwko decyzji wybranej przez siebie władzy. To świadczy o dojrzałości i odpowiedzialności za wspólnotę,
w której się żyje i współtworzy. W starożytnej Grecji tych, którzy nie interesowali się losem i sprawami
polis (państwa) nazywano... idiotes.
ks. dr Jarosław Babiński
--> Komentarze na forum