STRONA GŁÓWNA

Przedmowa

          Za nami kolejny miesiąc kopalnianych rozgrywek. Nasza gmina jest w tej szczęśliwej sytuacji, że najprawdopodobniej uniknęliśmy "wolnej amerykanki": kopania wszędzie i za wszelką cenę. To nie tylko nasza zasługa. W tym miejscu i na naszych łamach dziękuję tym wszystkim, którzy wspierali nas swoim działaniem i słowem. Wiem, że wielu z Was pragnie zachować swoją anonimowość, dlatego nie będę nikogo wymieniał z imienia i nazwiska. Wystarczy, że wiemy o sobie. Raz jeszcze: DZIĘKUJĘ!!!
Obecny, wakacyjny numer jest odmienny od pozostałych. Przedstawiamy w nim kolejny głos przeciwko pomysłowi rozkopania naszej rodzinnej miejscowości, sołectwa i gminy. Głos człowieka stąd, z rodu, którego korzenie sięgają głębiej niż owe, mityczne 500 lat, przytaczane w dyskusji o kopalniach jako argument za nimi i nieodwracalnym przekształceniem środowiska. Mamy szczęście gościć na naszych łamach Kaszubę, człowieka wywodzącego się z naszej gminy, krewnego wielu z naszych Czytelników. Napisał do nas człowiek niezwykle pracowity, profesor doktor habilitowany, z którego zdaniem liczą się na Pomorzu i w Polsce. Przedstawiamy naszym Czytelnikom artykuł profesora Cezarego Obrachta-Prondzyńskiego.
Pisze ostro, bo temat jest ważny i trudny. Bezkompromisowo rozprawia się z wieloma mitami dotyczącymi np. turystyki czy ekologii. Pokazuje, że tworzenie kolejnych kopalń odkrywkowych w ogóle nie powinien mieć miejsca u nas, w Lipnicy, że powinniśmy postawić na rozwój innych gałęzi gospodarki. Przykładem może być sąsiadująca z nami gmina Tuchomie, która jak ostatnio napisano w Dzienniku Bałtyckim: "potrójnie stawia na turystykę".
Proszę, wczytajcie się uważnie w to, co profesor Obracht-Prondzyński napisał dla Was. To bardzo ważny i cenny głos.

Red. nacz. Jaromir A. Śpiołek



Interesy, "złote piaski", ptaki i ludzie, czyli o dylematach rozwojowych gminy Lipnica

        Przystępując do wyrażenia opinii o jednym z najgorętszych sporów na ziemi bytowskiej ostatnich lat, czyli planowanego rozwoju kopalni kruszywa w gminie Lipnica, muszę zrobić kilka zastrzeżeń. Po pierwsze, w żaden sposób nie jestem uwikłany w "interesy" którejś ze stron. Ani nie będę czerpał zysków z kopalń, ani też nie będę cierpiał z powodu ich funkcjonowania. Mam więc luksus bycia zewnętrznym obserwatorem i mogę się wypowiadać o tym sporze w sposób obiektywny. Jednocześnie jednak - po drugie - czuję się silnie emocjonalnie związany z Gochami. I to co się tu dzieje nie jest mi bynajmniej obojętne. Po trzecie - staram się patrzeć na ten konflikt nie tylko z lokalnej, lipnickiej, perspektywy, ale też wyciągać z niego nieco szersze wnioski. I od nich zacznę.

Konflikt, czyli o sposobie toczenia debaty publicznej

        Pisząc o konflikcie w Lipnicy musimy mieć świadomość, że podobnych sporów w całej Polsce jest mnóstwo. Oto dochodzi do wyraźnego napięcia między potrzebami rozwojowymi (tak, a nie inaczej definiowanymi), a chęcią ochrony środowiska przyrodniczego i kulturowego. Oczywiście, nasuwa się tu od razu przykład Rospudy czy też niedawno opisywane na łamach "Newsweeka" kopalnie kruszywa na Mazurach. Ale i na ziemi bytowskiej mamy jeszcze konflikt w gminie Tuchomie związany z projektowaną budową farmy wiatraków. Nie wiadomo też, czy nie pojawi się konflikt na tle rozbudowy wysypiska śmieci w Sierżnie. Są jednak także przykłady dobrej współpracy - choćby porozumienie hydrologów z ekologami w sprawie regulacji rzeki Bytowy.
        W tym wszystkim jednak kwestią niezwykle ważną jest jakość debaty publicznej. Bo oto mamy zwykle do czynienia z konfliktem interesów, w którym to konflikcie występują różne podmioty, kierujące się własnymi racjami. Tak jest też w gminie Lipnica. Są właściciele gruntów, którzy chcą zarobić na ich sprzedaży lub dzierżawie. Są przedsiębiorcy, chcący wydobywać kruszywo. Są firmy (budowlane, drogowe itd.), chcące mieć dostęp do bliskich zasobów (a więc tańszych). Są mieszkańcy, którym kopalnie mogą utrudnić życie (hałas, kurz itd.). Są mieszkańcy i inne osoby spoza gminy, które widzą w kopalniach zagrożenie dla środowiska przyrodniczego i kulturowego. I są wreszcie instytucje, które uczestniczą w procederze podejmowania decyzji - od gminy zaczynając, na sejmiku kończąc, oraz urzędy konserwatorskie (a pewnie tych podmiotów jest dużo więcej).
          Dla jasności debaty należałoby przede wszystkim precyzyjnie wyartykułować interesy wszystkich ze stron i ich stanowiska. I postarać się dojść do tego, kto potencjalnie zyskuje (i w jakiej perspektywie czasowej), i kto ewentualnie traci (do tego wrócę na końcu).
          Jak zawsze w konfliktach uczestniczący w nich aktorzy przyjmują różne pozy, odwołują się do różnych racji, mobilizują swoich sojuszników… Problem pojawia się jednak wtedy, gdy ktoś, kto ma ewidentnie interes ekonomiczny, nagle zaczyna się odwoływać do racji moralnych (takie przykłady za chwilę pokażę). Albo wtedy, gdy osoba lub instytucja powołana do wyrażenia swojej opinii wyraźnie tego unika. W tym przypadku idzie mi przede wszystkim o jasne stanowisko władz gminy, których decyzja będzie kluczowa.
          Otóż przystępując do napisania tego tekstu postanowiłem przeczytać wszystko, co do tej pory o tej sprawie napisano. I ze zdumieniem stwierdziłem, że poza nader lakonicznymi zdaniami w poszczególnych artykułach, nigdzie nie ma jasnej wypowiedzi władz gminy, głównie wójta. Były artykuły np. na łamach "Kuriera". Sądziłem, że w odpowiedzi na nie głos zabierze właśnie wójt lub ktoś w jego imieniu.

   

Jak długo jeszcze obowiązywać będzie u nas zasada:
"Nic nie słyszeć, nic nie widzieć, nic nie mówić"?


          Nic! No to myślałem, że znajdę opis całej sytuacji na stronach internetowych gminy. Opis, w którym racje wszystkich stron zostaną przedstawione, gdzie pokaże się uregulowania prawne, opisze szczegółowo potencjalne zyski gminy z planowanych inwestycji... jednym słowem da się informację kompletną, na podstawie której każdy będzie mógł sobie wyrobić własne zdanie i jednocześnie będzie mógł się dowiedzieć na podstawie jakich przesłanek władze podjęły taką, a nie inną decyzję.
          No tak - jakże byłem naiwny! Na stronach internetowych (litościwie pominę ich jakość i "zasobność") nie było na ten temat nic (nie ma tam zresztą ani strategii, ani danych z planu zagospodarowania, ani...! Komunikat jest więc czytelny - władze gminy w żaden sposób nie zadbały o udostępnienie kompletnej informacji swoim obywatelom. Oczywiście, odbywały się spotkania dyskusyjne, ale siłą rzeczy mają one charakter raczej ograniczony, a i atmosfera często nie pozwala na głębsze wyrażenie swoich racji.
        Od lat potarzam, że jedną z najważniejszych słabości naszych samorządów jest nieumiejętność i wręcz niechęć do prowadzenia debaty publicznej, zwłaszcza jeśli sprawa dotyczy kwestii drażliwych. Przykład lipnicki to tylko potwierdza. A jeszcze mocnej podkreśla to zupełnie nieuzasadniona reakcja na inicjatywę oddolną wydawania ad hoc własnej gazetki przez przeciwników tych inwestycji. Straszenie sądem itp. działania pokazują jak ciągle niewielkie jest zrozumienie zasad demokracji lokalnej. Gdyby ktoś abstrahował od chwilowego konfliktu i gry interesów to w takiej inicjatywie ujrzałby element bardzo pozytywny, bo dzisiaj trudno jest ludzi zmobilizować do aktywności, działania, zaangażowania w sprawy lokalne. Każda więc taka inicjatywa powinna być przez włodarzy traktowana jako rzecz cenna. Nawet jeśli się tu niezbyt pochlebnie o władzy poszczególni autorzy wyrażają.

Pytania o priorytety rozwojowe


          Strategia "chowania głowy w piasek" niczego nie da. Tego problemu nie da się przeczekać czy przemilczeć. Zbyt mocno każda ze stron się już zaangażowała. A poziom emocjonalnego pobudzenia jest tak wysoki, że sięga się po argumenty z pogranicza szantażu, że wspomnę o słynnym już liście p. Gintera grożącego, że w razie odmowy wybuduje pod Lipnicą dom, w którym leczyć się będą niepełnosprawni umysłowo i chorzy na AIDS. Taki list oczywiście ujawnia tylko poziom moralny jego autora i jego stosunek do ludzi, którymi postanowił postraszyć lipnicką społeczność, ale jednocześnie ujawnia stopień zdeterminowania. Wiadomo - nikt nie lubi tracić i nikt nie lubi, gdy mu się z ręki wymyka tak zyskowny projekt. Problem polega tylko na tym, że władze gminy w swoich decyzjach nie powinny kierować się interesem takiego czy innego przedsiębiorcy, ale racjami znaczenie ważniejszymi, czyli interesem całej wspólnoty, którą reprezentują.
          Tu jednak dotykamy kwestii zasadniczej - co jest tym interesem? Śladów jego zdefiniowania powinniśmy szukać w dotychczasowej praktyce gospodarowania oraz w dokumentach programowo-strategicznych. Gdyby sięgnąć do tych drugich (Plan rozwoju lokalnego dla gminy Lipnica na lata 2004-13) to tam o rozwoju kopalnictwa nie ma nic. Albo więc dokument ten ma służyć "sobie a muzom", albo też jest obowiązujący, więc wszystkie tego typu pomysły powinny być z góry odrzucane. Albo też władze powinny przystąpić do jego aktualizacji i priorytety rozwojowe przestawić na inne tory.
          A co z praktyką gospodarowania? W swoim artykule na łamach "Kuriera" p. Adamczyk napisał, że nie chce, aby gmina stała się "skansenem". To zrozumiałe i szlachetne pragnienie. Myślę sobie jednak, czy aby na pewno rozwój kopalni kruszywa jest właściwym przedsięwzięciem modernizacyjnym?

 

Czy takiej modernizacji gminy Lipnica oczekują jej mieszkańcy?


          Przyglądam się rozwojowi kopalni w Ostrowitem od początku jej powstania, ale niechby mi ktoś pokazał, jaki to efekt modernizacyjny przyniosła ona na terenie Gochów! Jaką to inwestycję, przedsięwzięcie, inicjatywę prorozwojową wsparła, wymyśliła, zrealizowała... Innymi słowy - czy dzięki funkcjonowaniu tej kopalni stały się Gochy bardziej nowoczesne, jakość życia się podniosła? I skąd nadzieja, że następne kopanie dałyby taki modernizacyjny efekt? Bardzo to naiwne, bo tego typu kopalnictwo jest elementem gospodarki ekstensywnej, bardzo obciążającej dla środowiska i dla ludzi. I zupełnie nie przekłada się na poprawę warunków życia.
          W tym miejscu wrócę jeszcze na chwilę do wspomnianego mieszania argumentów ekonomicznych z moralnymi. Otóż p. Adamczyk napisał na łamach "Kuriera" m.in.: "Czasy się jednak zmieniają. Zawsze wierni Kościołowi Katolickiemu, tradycji i pracowitości Kaszubi stawiali sobie za wzór biblijnego sługę, który umiejętnie potrafił pomnożyć powierzone mu talenty. Pamiętali również, co stało się ze sługą krnąbrnym i gnuśnym. Dlaczego więc i my mamy zmarnować naszą szansę na rozwój gospodarczy i lepszą przyszłość?". Innymi słowy - ktoś kto będzie przeciw kopalniom zachowa się jak biblijny sługa krnąbrny, nie dbający o własną ziemię. Muszę przyznać, że bardzo mnie irytuje ten typ moralizatorstwa. Uczciwiej jest mówić: mam pomysł i chcę na nim zarobić. A podpieranie się Biblią i Kościołem jest bardzo nieeleganckie.

Czy turystyka jest lekiem na całe zło?


          W dyskusji wokół kopalni wraca nieustannie postrzeganie turystki jako alternatywnego wzorca rozwoju. Zwolennicy takiego rozwiązania mówią: mamy walory środowiskowe, ciekawą historię i kulturę, należy je więc uczynić naszym atrybutem rozwojowym (tak to zresztą zostało zawarte w przywołanym już dokumencie strategicznym rozwoju gminy).
          Z kolei przeciwnicy piszą o turystyce bardzo krytycznie. Znowu przywołam tu tekst p. Adamczyka, bo on jest niemal wzorcowy dla tego typu argumentacji: "Osobiście dumny jestem z tego, że gościnni mieszkańcy naszej gminy bardzo sprzyjają turystom z różnych stron kraju, jednak pomysł stworzenia tu zamkniętego skansenu na terenie całej gminy Lipnica uważam za chybiony.

 

Oazy "zamkniętego skansenu" na terenie naszej gminy przyciągają spragnionych wypoczynku
i całkiem nieźle na siebie zarabiają.


          Sezon turystyczny w naszej gminie trwa tylko dwa miesiące, a przy niesprzyjającej wakacyjnej pogodzie nawet krócej. Trudno jest wykazać ekonomiczne korzyści dla mieszkańców płynące z działalności turystycznej. Zdziwiłbym się, gdyby chociaż jedna rodzina w gminie Lipnica potrafiła całorocznie utrzymać się z usług turystycznych. Propagowana agroturystyka kończy się zazwyczaj pozostawionymi górami śmieci w rowach, lasach i nad jeziorami. Po letnim sezonie woda w jeziorach jest wręcz tłusta po smażonych na brzegu frytkach i innych posiłkach, a piasek na plażach wymieszany jest z popiołem i węglem po ogniskach. Goście zawsze przyjeżdżają z pełnym bagażnikiem zaopatrzenia z różnych hipermarketów (bo taniej), tak że sprzedaż wiejskiego jajka czy chociażby litra mleka przez gospodarza graniczy z cudem. Wielu turystów przyjeżdża w nasze strony wyłącznie w celu dorobienia zbieraniem grzybów czym mocno konkurują z miejscowymi. Cóż, czasy letników pomagających rolnikowi przy żniwach minęły bezpowrotnie. Ciężko jest też osądzić, czy korzyścią dla gminy Lipnica są nowo budowane nad jeziorami domki letniskowe. Działki rekreacyjne są zazwyczaj grodzone do samej wody, ograniczając swobodne przejście wzdłuż brzegu jeziora. Chętnie tworzone nad jeziorami nowe posesje są trwale wypełniane "budowlanym folklorem". Za wnoszone do gminnej kasy skromne, kilkusetzłotowe podatki właściciele tych posesji (nie wszyscy) żądają wartych tysięcy złotych usług komunalnych. Jak sądzicie, drodzy Czytelnicy, czyim kosztem ma się to odbywać?"
          Każdy z przywołanych argumentów powyżej można jednak bez problemu obalić. Bo niby dlaczego rozwój turystyki miały oznaczać uczynienie z gminy skansenu? Wręcz przeciwnie, turystyka jest najbardziej dynamicznie rozwijającą się gałęzią usług, ogromnym rynkiem, przyczyniającym się do rozwoju całych obszarów. Sezon turystyczny trwa krótko - to prawda. Tak się dzieje w całej Polsce i ostatnie badania pokazują, że się on ciągle skraca. To jednak jeszcze nie oznacza, że nie warto inwestować w turystykę. Poza tym warto się zastanowić, czy i co zrobiliśmy dla jego przedłużenia? Odsiecz wiedeńska to jeszcze zbyt mało. Jak promujemy własne walory historyczne i kulturowe? Gdyby ktoś chciał się w Internecie dowiedzieć czegoś o specyfice i wyjątkowości tej ziemi, to co znajdzie? Gdzie będzie mógł coś przeczytać o historii Gochów - czy kupi coś na miejscu? (Na marginesie podkreślę, że od lat władze gminy nie reagują na ofertę przygotowania monografii dziejów i kultury Gochów licząc pewnie, że "samo się zrobi").
          Turystyka to nie jest łatwy kawałek chleba. Znacznie łatwiej zarobić kopiąc żwir. Co do tego nie ma wątpliwości. Bo turyście trzeba coś zaproponować. Tymczasem jak to wygląda w Lipnicy? Nie mamy pogody jak w Grecji, zabytków jak we Włoszech i infrastruktury jak w Hiszpanii. Ale na pewno mamy walory przyrodnicze podobne jak w Kartuskiem, pogodę jak w sąsiedniej gminie Chojnice, a zabytkami i kulturą możemy konkurować z każdą gminą na Pomorzu. To dlaczego tam przemysł turystyczny kwitnie, a tu nie? Może więc warto porozmawiać o tym, co i jak zrobić, aby turystę przyciągnąć, a nie narzekać, że zostają po nich śmieci (a czy to aby turyści wywożą śmieci po remontach do lasów?), że robią zakupy poza gminą, budują paskudne domki (ciekawe, kto projekty zatwierdza?) i wynoszą nam grzyby z lasu.

 

Czy te eternitowe płyty
zawierające rakotwórczy azbest,
zalegające nad Błotem Wołkosk,
przywieźli ze sobą turyści
z Warszawy ?


          Tym sposobem argumentacji można wszystko ośmieszyć i skompromitować. Poza tym pamiętajmy, że turysta turyście nierówny.
          Czym inny jest turysta, który okazjonalnie zawita w nasze strony na kilka dni, a kim innym ktoś, kto sobie pobuduje tutaj chatę. Taki turysta dość szybko wsiąka w miejscowe środowisko i bywa, że staje się gorętszym lokalnym patriotą niż niejeden miejscowy.
          Poza tym dlaczego dyskusja obraca się w zaklętym trójkącie rozwojowym: rolnictwo (wiadomo, "wyżyć się nie da"), kopalnie i turystyka? Myślę, że rozwój ten mógłby być (i już w dużej mierze tak jest) oparty na bogatszej i bardziej różnorodnej ofercie usługowej, drobnego przemysłu, handlu...

Ekologia i inne sprawy


          Na koniec trzeba przywołać argumenty ekologiczne. Czynię to w takiej kolejności, ponieważ ich poważanie jest odwrotnie proporcjonalne do znaczenia. Nie mam wątpliwości, że należy uczynić wszystko aby zachować wyjątkowy ekosystem w okolicach Lipnicy. I jednocześnie słyszę cały czas argumenty: a co tam parę gapów czy mewów!

 

Najpierw wyginą ptaki,
na nas czas przyjdzie później...


          Ileż w tym niefrasobliwości, niewiedzy i niechęci do "problemu" blokującego dostęp do łatwych pieniędzy. Tymczasem zastanawiam się, dlaczego w Białowieży potrafią zorganizować całe wyprawy dla turystów chcących podglądać ptaki z odległości przez lornetki, a u nas nikt nigdy nie zaproponował takiej usługi nad Trzebielskiem?
          Nie bardzo rozumiem skąd wypływa ten lekceważący stosunek do przyrodniczego dziedzictwa naszej ziemi? Dlaczego pomijane bywają argumenty przyrodników (badaczy i ludzi od ochrony przyrody), wskazujących na niewątpliwie negatywny wpływ planowanych inwestycji? Skąd łatwość przyjmowania argumentów o rekultywacji wyrobisk kopalnianych, skoro wystarczy pojechać do Ostrowitego i zobaczyć, jak to naprawdę wygląda (a jeśli komuś mało niech jedzie pod Wdzydze) ? Dlaczego tak łatwo przechodzą zwolennicy kopalń do porządku dziennego nad problem opadania wód gruntowych (jezioro Borzyszkowskie nie jest tu przestrogą?)
          Wreszcie nie rozumiem skąd taka łatwość wyzbywania się ziemi? Pieniądze ze sprzedaży szybko się ulatniają i za jakiś czas nie będzie ani ich, ani ojcowizny. I to w czasach, gdy ziemia staje się najlepszą lokatą kapitału. Tak się zresztą dzieje nie tylko w gminie Lipnica - niestety.
          W gruncie rzeczy to, z czym mamy do czynienia w Lipnicy to typowy konflikt, w którym interesy dość wąskiej grupy (przedsiębiorcy plus właściciele ziemi) kłóci się z interesem wspólnoty. Trzeba w takiej sytuacji zawsze rozważyć, co komu służy i czyj interes jest nadrzędny. W warunkach demokracji wydaje się, że powinien przeważać punkt widzenia wspólnoty. Zyski z kopalni będą ograniczone do wąskiej grupy i raczej krótkotrwałe (góra 20 lat). Co do zysków dla gminy istnieje wiele wątpliwości - nikt nigdy nie przedstawił wiarygodnych wyliczeń, jakie wpływy napłyną do gminnej kasy i na co zostaną przeznaczone. Podobnie z planowanymi miejscami pracy - czy aby te wszystkie obietnice nie są pisane palcem po wodzie? Z kolei straty są gwarantowane - hałas, kurz, obciążenie transportem, obniżenie poziomu wód, zniszczenie obszarów lęgowych ptactwa, a przede wszystkim zniszczenie unikatowych walorów krajobrazowych, słowem wszystkiego tego, co w dłużej perspektywie czasowej może stanowić podstawowy zasób prorozwojowy.
          Pytanie jest takie - czy myślimy kategoriami krótkotrwałego interesu określonej grupy osób, czy myślimy kategoriami długotrwałego interesu całej społeczności? Wybór wydaje się dość oczywisty. Jednak przebieg dyskusji w gminie pokazuje, że wcale tak nie jest.

prof. dr hab. Cezary Olbracht-Prondzyński
dyrektor Instytutu Filozofii, Socjologii i Dziennikarstwa
Uniwersytetu Gdańskiego
oraz sekretarz Instytutu Kaszubskiego

--> Komentarze na forum

ARCHIWUM
GALERIAWIADOMOŚCI
LINKI2010
PRASA LOKALNA2009
REDAKCJA2008
 2007
 PRASA LOKALNA
 2010
 2009
1 % 2013
na LIPNICZANKĘ
2008
 
  
Liczba odwiedzin :  5739Copyright © Wornk 2008-2012AKTUALIZACJA: 08.01.2012r.